Wilczek

Mamo, a o Wilczku już napisałaś — spytał mój syn, gdy dowiedział się, że piszę bloga o książkach dla dzieci. Przecież Wilczek jest fajny… A potem zaczął wymieniać inne książki, o których powinnam napisać. Chyba masz kropkę, stwierdził w końcu. Przez chwilę patrzyłam na niego zdumiona, a potem przypomniałam sobie rozmowę Tymka podczas budowania zamku z klocków: „Tato, jak zbudujemy dach? No nie wiem, synku, jestem w kropce”.
No więc mam kropkę, a właściwie nie mam, bo muszę przecież napisać o Wilczku.

 

Wilczek (Tatarak, 2007) to bohater książki Gerdy Wagener wspaniale zilustrowanej przez Józefa Wilkonia. Ilustracje są tutaj bardzo ważne, stanowią doskonałe dopełnienie tekstu. Na początku zresztą Tymka zaciekawiły głównie ilustracje. Nie chciał słuchać opowieści o Wilczku, chciał tę książkę oglądać.Wilczek jest inny niż reszta rodzeństwa: lubi szczaw, bawi się z zającami, a do wody wchodzi nie po to, by łapać pstrągi, ale po to, by robić tęczę. Nikt się go nie boi, nawet Mysz. Mysz postanawia Wilczkowi pomóc i przynosi mu podarunki od swoich przyjaciół, dzięki którym Wilczek ma być straszny i groźny: pasiaste futro od tygrysa, kolce od jeża, kły od lwa. Ha, ha, zaśmiewał się Tymek, przecież on wcale nie wygląda groźnie. A potem nagle spoważniał i stwierdził: mamo, to przecież znaczy, że ta Mysz nie bała się ani lwa, ani tygrysa, no nie? Mądre mam dziecko :-)„Wilczek” to opowieść o różnicach i o akceptacji. Mądra bajka, a o ilustracjach można by mówić i mówić. Są pełne magii, wiele rzeczy jest tylko zasugerowanych plamą lub kreską. Naprawdę świetne. Chyba lepsze niż tekst, który przy pierwszym czytaniu wydał mi się trochę niedokończony. Teraz, po wielu lekturach, wydaje mi się kompletny i „taki, jaki trzeba”, ale ogromnym atutem tej książki są ilustracje. Sądzę, że bez nich albo z innymi obrazkami „Wilczek” mógłby wydawać się jedną z wielu książek o odmienności, wcale nie aż tak wyjątkową.

A na marginesie: uwielbiam słowotwórstwo mojego synka. I nie mogę wyjść ze zdumienia, jak twórczo i wspaniale przetwarza frazeologizmy i jak śmiele sobie poczyna z gramatyką. Zdanie „mamo, no wechodź już do tego sezama” (bawiliśmy się w grotołazów) weszło chyba do rodzinnego słownika. Tak samo jak zwrot „iść łeb za łeb”. A na dodatek Tymek zaczyna prowadzić rozważania językowe: mamo, lama to zawsze pani, prawda. Dlaczego? Bo zobacz, ta mama i ta lama, a wielbłąd to zawsze pan, prawda? I jest tak dumy ze swoich odkryć, że trudno mu wyjaśnić, że może być inaczej. Aż żałuję, że tak dużo mi umyka i tak wiele zapominam.