Ogród panny Amelii

Trochę zaniedbałam bloga – wpadłam w wir pracy, a na dodatek wiosna przyszła. Najchętniej siedziałabym z Tymkiem na placu zabaw. A potem zasypiam razem z nim – pocieszam się, że to przesilenie wiosenne i kiedyś przejdzie.

Czytać jednak nie przestaliśmy i stosik książek do opisania ciągle rośnie.

Na początek będzie o ogrodzie…

 

Ogród panny Amelii Liliany Stafford i Stephena Michaela Kinga (ilustracje) to książka o zauważaniu innych, przełamywaniu stereotypów i narodzinach przyjaźni.
Panna Amelia Ellicott mieszka razem z kotem Mustafą w starym domu przy ulicy Sampsona. Niegdyś do jej rodziny należała cała ulica, teraz tuż za parkanem wyrósł blok. Panna Amelia stara się nie zauważać ani bloku, ani nowych mieszkańców ulicy. Mieszka samotnie, hoduje kury (ale nie „zwykłe” kury, tylko rasowe bantamki pekińskie). Doskwiera jej samotność, ale stara się nie zauważać sąsiadów z bloku. Czasami tylko mówi smutno do Mustafy: „Kiedyś to była taka elegancka dzielnica”. Wszystko się zmienia, gdy nad miastem przechodzi huragan, a niezauważani sąsiedzi przychodzą pannie Amelii z pomocą. Są niezauważani przede wszystkim dlatego, że są inni: para Włochów, Chinka, nazwisko dzieci brzmi słowiańsko –  mieszkańcy bloku to imigranci.

Ta cienka książeczka zawierająca więcej ilustracji niż tekstu doskonale pokazuje bariery wyrastające między ludźmi tak naprawdę nie wiadomo, dlaczego. Cóż znaczy inny wygląd, gdy ma się te same marzenia? Gdy w ten sam sposób spogląda się na świat. To książka do oglądania: można podziwiać drzewa (i kury oczywiście), szukać kurczaków, oglądać huragan. A przy okazji odpowiadać na pytania: mamo, dlaczego ona ich nie lubi? No i co na to odpowiedzieć? Dzięki tej książce można pokazać, że czasami jednak można polubić, gdy się kogoś pozna. I że najgorzej jest sądzić tylko po tym, że ktoś wygląda inaczej lub pochodzi z innego miejsca. Nie ma w tej książce żadnej łopatologii, zero dydaktyzmu – warto jednak poznać historię starej damy i posłuchać tego, co mówi o tej opowieści nasze dziecko.